Po wystawieniu ocen końcowych, kiedy już prawie wszystko było wiadome, nastąpił prawie tygodniowy okres zwiększonej intensywności imprez pozaszkolnych typu: biwaki, wycieczki, rajdy czy ogniska.
    Uczniowie klas: IIIa i IIIb gimnazjum oraz II liceum spędzili prawie 3 dni (w tym 2 noce) na biwaku w Borze. Miejscowość ta była już w ubiegłych latach często odwiedzana przez gimnazjalistów, jako miejsce ognisk czy rajdów.
Choć nie wszyscy uczniowie tych trzech klas byli na biwaku (zgodnie z zasadą, którą już wielokrotnie zauważyłem: wszyscy chcą jechać na wycieczkę, biwak itp., ale jak przychodzi co do czego, to niestety jedzie tylko część, z różnych przyczyn...), to jednak zebrała się dosyć duża grupa biwakowiczów. Opiekę nad nimi sprawowali: p. Grażynka, druga p. Grażynka, p. Ania i ja (... czyli p. Sławek). Początek nie zapowiadał się zbyt pogodnie, ze względu na grupujące się wokół obozowiska chmury, ale na szczęście mieliśmy duży namiot wojskowy, który nie tylko służył do spania, ale znakomicie chronił przed deszczem, zastępował stołówkę i był miejscem spotkań towarzyskich.
    W czasie trzech dni odwiedziło nas wielu gości, m. in. dyrekcja, nauczyciele i rodzice. Przy ognisku były tradycyjnie kiełbaski, ale także muzyka i śpiew. My również byliśmy w odwiedzinach na biwaku uczniów klasy Id, którzy wraz z wychowawczynią, p. Zofią, wypoczywali około 0,5 km od nas w gospodarstwie (można powiedzieć: agroturystycznym) u państwa Zysków.
Atrakcją, zwłaszcza dla chłopców, było boisko, które po usunięciu kilku niebezpicznych "min" (... ale takich ekologicznych, krowich...) doskonale nadawało się do gry. Dziewczyny również dobrze radziły sobie w tej dyscyplinie.
    Trzy dni szybko, ale błogo, upłynęły i po południu w środę wszyscy byliśmy z powrotem w domach.
    Był to ostatni, pożegnalny, biwak klas III gimnazjum, już w takim składzie raczej się wszyscy nie spotkają... (S.M.)